Wygląda na to, że to nastąpiło już na dobre. Każdy dzień wygląda tak samo, dokładnie te same czynniki składają się na każdą godzinę, dzień, tydzień. Jest koszmarnie, beznadziejnie i bezcelowo. Teraz już nie wiem, czy do czegoś dążę. Chciałabym mieć jakiś cel, iskrę w ciemności, która nie pozwoli mi zamknąć oczu i spaść w ssącą odchłań. Boję się, że i tak mi się nie uda, raz na zawsze zatopię się w obrzydliwej nieszczerości, fałszywych obietnicach i nieskończonym smutku. Czuję, że to wszystko powoli mnie pożera, mieli na miazgę skrzętnie wypracowaną otoczkę, którą codziennie sprzedaję światu. Te wszystkie niedopowiedzenia wyjdą kiedyś na jaw, i co wtedy? Być może skończę jak książkowa Weronika. Ale może zdążę odejść? Może ten oklepany i okropnie tandetny środek pills and sleep zamieni to gówno, jakim jest moje życie, w coś... pustego? Wyczyści moją kartę, a mój umysł wyżymie jak mokry ręcznik. Czy tego chcę? Zdecydowanie nie. Mimo wszystko to najgorszy sposób na problemy. To tchórzostwo, które jeszcze bardziej uwydatnia naszą słabość i wiotkość. To jest jak poddanie się, ucieczka z pola walki, przewrócenie króla, samobój. Nie, tak łatwo nie będzie. Ale wiem, że to wygram.
Przerabiałem to, przyznawanie się do winy za to,że w naszym życiu jest nudno pomaga tylko na chwilę.Mimo,że nie obwinianie innych cholernie pomaga i oczyszcza to nie rozwiązuje problemów.
OdpowiedzUsuńTo wszystko się kończy dopiero wtedy kiedy człowiek decyduje się mieć odwagę, brać to co chce bez względu na konsekwencje.Ale to chyba (niektórym tylko) przychodzi samo z wiekiem.