Justine's cupcake na Facebooku!

środa, 31 grudnia 2014

Never let me sink

Kolejny raz przecieram oczy. Maluję paznokcie na czarno, parzę opuszki palców kubkiem z gorącą herbatą, bo nadszedł czas na kawowy odwyk. Ciebie i tak to nie obchodzi, przechodzisz obok mnie obojętnie, nawet nie zerkając. Już nie, szkoda. Codziennie karmisz mnie świeżą trucizną, nie zdjąc sobie sprawy, że karnie ją łykam. Nieświadomie wyniszczasz mnie od środka, nie dobywając nawet miecza. Mimo to za każdym razem uderzasz silniej, głębiej, trafniej. Przyzwyczaiłam się już do bólu co nie znaczy, że już go nie odczuwam. Każdy następny raz boli podwójnie. Tylko po prostu przestań to robić. Życzę ci więcej empatii, bo twój egoizm skutecznie wymiótł niegdyś pozostawione resztki. 


niedziela, 28 grudnia 2014

In my eyes is always night time

Rozcieram skostniałe z zimna palce i zastanawiam się, czy wyjście spod grubego koca może mnie zabić. Czy istnieje jeszcze ciepło? Poszukuję, pilnie. Muszę strzepać pył z zapomnianych celów i doprowadzić je wreszcie do skutku. Nie to to je obierałam, żeby teraz o nich zapomnieć. Wciąż czuję gęsią skórkę pod ubraniem, ale to mnie nie powstrzyma, nie może. Dam sobie radę. Przebrnę przez to bagno, jakkolwiek silnie by mnie nie zatrzymywało. Nie dam się. Rosnę w siłę, mimo że znikam. Powolutku ktoś wyciera mnie wymarzoną gumką. Trzeba jednak uważać, czego sobie życzymy. Skulić się, być jak najmniejszą, nie musieć już oglądać tej nieszczerości, zawodów i krętactw. Twoja droga wybrukowana jest ognistymi jęzorami kłamstw. Już cię poznałam. Znam słaby punkt, twoje serce Smauga. Muszę tylko odpowiednnio mocno napiąć łuk. Pokonam cię, teraz już to wiem. Porażki zwykle istieją tylko we mnie. Świat wcale ich nie widzi. Czasoprzestrzeń nie zaburza się, mimo że chcę diametralnie  przyspieszyć. Muszę to pokonać, ale ktoś musi mi w tym pomóc. Tyle nauczyłam się od feralnego kwietnia. Od dnia, którego nigdy nie zapomnę. Który uświadomił mi, jak bardzo wszyscy się różnimy. Jak bardzo jesteśmy słabi i krusi. 


poniedziałek, 15 grudnia 2014

Try to love me

Czasami mam wrażenie, że znikam. Ubywa mnie kawałek po kawałku, zatracam się w niebycie. Jestem na dobrej drodze, żeby pożywienie całkowicie zastąpić kawą, plany wspomnieniami, a nieśmiałość pewnością siebie. Co mam do stracenia? Na pewno mniej niż do zyskania. Nie dowiem się, jeśli nie spróbuję. Muszę wreszcie przestać chłonąć problemy innych jak gąbka i zająć się sobą. Należy mi się! Najtrudniej pokochać samego siebie. Na szczęście już go odkryłam. Ten głosik, który szepcze mi "wyglądam beznadziejnie", albo "nie rób tego, po co, tylko cię wyśmieje". I co mi daje? Zupełnie nic. Tylko zjada moje poczucie wartości. Nie chcę, idź sobie. Nie jesteś mi potrzebny. Nie kolekcjonuję niewykorzystanych okazji. 


wtorek, 9 grudnia 2014

Now or never

Dlaczego to wróciło!? Dlaczego, dlaczgo? Już było dobrze. Już było stabilnie, już nie pojawiały się tu chore przemyślenia. A teraz znowu mam czas? Nie wiem. Nie śpię. Nie mam na to siły. Czasem mam wrażenie, jakby moje półkule mózgowe kłóciły się ze sobą. Toczą zaciekłą walkę, ale lewa zawsze obrywa bardziej i boli mnie jak nie wiem. Ciągle, no ciągle. A już nie bolała. Nie chcę, Jezu. Pomocy? Czy ja wiem... Nie chcę zniknąć. Odwagi. To tylko życie. Raz się nie uda, to będzie następny. Ha, takie proste? Wątpię. Nic nie jest pewne, dlatego wszystko można poddać w wątpliwość, czy wszytsko można poddać w wątpliwość, dlatego, że nic nie jest pewne? To boli, bardzo. Wiedzieć, że cel jest skazany na porażkę zanim się go osiągnie. Nie polecam, zdecydowanie. Beznadziejne uczucie. Jakby ktoś zdmuchnął świeczkę, która była całą twoją nadzieją, zapałem. Kiedy sekret już nie jest sekretem. Kiedy zawodzisz się na czymś. Frustracja to moje drugie imię, a doświadczania jej na co drugim kroku raczej nie można porównać do łykania ambrozji. 



niedziela, 7 grudnia 2014

Prolog

  W przód... i w tył... i w przód... i w tył... Zeszłam w huśtawki. Byłam cała w śniegu, który nieustannie sypał. Trzęsłam się, było mi zimno, a lodowaty wiatr dmuchał mi w twarz. Schyliłam się i ulepiłam śnieżkę. Zaczęłam ją turlać, robiła się coraz większa i większa, aż w końcu nie mogłam jej dalej popchnąć. Potem ulepiłam drugą, trochę mniejszą i trzecią, najmniejszą. Ułożyłam je na sobie - powstał koślawy bałwan. Czy siedmioletnia dziewczynka może jeszcze lepić bałwany? Czy nie jest na to za duża? Chyba nie. Ale ośmioletnia już tak. Dzisiaj skończyłam osiem lat. I tylko ja zdawałam się o tym pamiętać. 
  Byłam tu sama. Nie dostrzegałam nikogo dookoła. Ale, zaraz, zza drzewa przyglądała mi się jakaś postać. Przyjrzałam się jej, kiedy wyszła z cienia. Była to staruszka o niemal białych włosach, które sięgały jej prawie do pasa. Miała na sobie welurowy, błękitny płaszcz do kostek. Zbliżała się do mnie z tajemniczym wyrazem twarzy. 
-Witaj, Velain. Miło cię znowu widzieć. - powiedziała, gdy stała już metr przede mną. Nie wiedziałam, jakie ma zamiary.
-Dzień dobry. Co pani tu robi w taką pogodę? Jest tak zimno! Nie lepiej posiedzieć w domu przy kominku?
-Z filiżanką purpurowej herbaty i dobrym kryminałem? Owszem. Ale widzisz, mieszkam sama. Gdyby tylko ktoś zechciał...
-Zajrzeć do pani na minutkę lub dwie? Z chęcią to zrobię. - zaproponowałam samotnej staruszce.
-Wybornie! Chodźmy zatem. Mieszkam niedaleko stąd. - wzięła mnie pod rękę i posżłyśmy.

                                                                      ***
Otworzyła skrzypiące drewniane drzwi i zaprosiła mnie do środka. Uderzył mnie intensywny zapach stęchlizny, starych książek i ziół. Odwiesiłam płaszcz na stojący obok wieszak, zdjęłam buty i rozejrzałam się. Byłyśmy w przytulnym saloniku. Po lewej stronie stał regał z ciemnego drewna. Był pełen starych książek. Obok niego znajdowała się wysoka szafa ze szklanymi drzwiami zapełniona buteleczkami i fiolkami różnego kształtu i wielkości. Podeszłam bliżej. Znajdowały się w nich kolorowe mikstury. Buteleczki były podpisane.  Niestety, po łacinie, więc nic nie mogła zrozumieć. Ale jeden napis odczytałam: "Velain". Moje imię. Skąd się tam wzięło? Zresztą, to nieistotne. Odwróciłam się. Po drugiej stronie pokoju stała niewielka kanapa, fotel w perskie wzory i kominek. Pomiędzy nimi natomiast stał okrągły, dębowy stolik. Po chwili staruszka postawiła na nim tacę z dzbankiem, filiżankami i herbatnikami. Usiadłyśmy. 
-Więc, Velain - zaczęła staruszka - wszystkiego najlepszego.