Dopada mnie taka melancholia, że już sama ze sobą nie wytrzymuję. Nawet zakupy nie bardzo poprawiły mi humor, a tylko uświadomiły, że jestem totalnie bez kasy. Na dworze pachnie jesienią. Pochłaniam coraz więcej czekolady i nie jestem pewna, co na to mój organizm. Pewnie już niedługo się zbuntuje. Wciąż nie widzę promieni światła, blasku, drugiej opcji, pomocnej dłoni, nic. To nie istnieje, a do tej pory prawdopodobnie widziałam tylko wytwory mojej chorej wyobraźni. Świat jest okrutny, zaciska na nas coraz węziej kłujące łańcuchy rzeczywistości, nie dając chwili wytchnienia. Bez przerwy każe nam konfrontować się z bezsensem istnienia i niemocą. Miłość zamyka w szczelnej szklanej kuli, łatając obronne pękniecia tak, że nawet znikomej cząsteczce nie udaje się uciec. Chce ją zniweczyć, odizolować i zniszczyć. Tak, żeby nie pozostało już nic dobrego, czegoś, co każe nam podnieść się z łóżka i stawić czoło kolejnemu pełnemu zła, plugastwa i oszustw dniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz