Justine's cupcake na Facebooku!

niedziela, 7 grudnia 2014

Prolog

  W przód... i w tył... i w przód... i w tył... Zeszłam w huśtawki. Byłam cała w śniegu, który nieustannie sypał. Trzęsłam się, było mi zimno, a lodowaty wiatr dmuchał mi w twarz. Schyliłam się i ulepiłam śnieżkę. Zaczęłam ją turlać, robiła się coraz większa i większa, aż w końcu nie mogłam jej dalej popchnąć. Potem ulepiłam drugą, trochę mniejszą i trzecią, najmniejszą. Ułożyłam je na sobie - powstał koślawy bałwan. Czy siedmioletnia dziewczynka może jeszcze lepić bałwany? Czy nie jest na to za duża? Chyba nie. Ale ośmioletnia już tak. Dzisiaj skończyłam osiem lat. I tylko ja zdawałam się o tym pamiętać. 
  Byłam tu sama. Nie dostrzegałam nikogo dookoła. Ale, zaraz, zza drzewa przyglądała mi się jakaś postać. Przyjrzałam się jej, kiedy wyszła z cienia. Była to staruszka o niemal białych włosach, które sięgały jej prawie do pasa. Miała na sobie welurowy, błękitny płaszcz do kostek. Zbliżała się do mnie z tajemniczym wyrazem twarzy. 
-Witaj, Velain. Miło cię znowu widzieć. - powiedziała, gdy stała już metr przede mną. Nie wiedziałam, jakie ma zamiary.
-Dzień dobry. Co pani tu robi w taką pogodę? Jest tak zimno! Nie lepiej posiedzieć w domu przy kominku?
-Z filiżanką purpurowej herbaty i dobrym kryminałem? Owszem. Ale widzisz, mieszkam sama. Gdyby tylko ktoś zechciał...
-Zajrzeć do pani na minutkę lub dwie? Z chęcią to zrobię. - zaproponowałam samotnej staruszce.
-Wybornie! Chodźmy zatem. Mieszkam niedaleko stąd. - wzięła mnie pod rękę i posżłyśmy.

                                                                      ***
Otworzyła skrzypiące drewniane drzwi i zaprosiła mnie do środka. Uderzył mnie intensywny zapach stęchlizny, starych książek i ziół. Odwiesiłam płaszcz na stojący obok wieszak, zdjęłam buty i rozejrzałam się. Byłyśmy w przytulnym saloniku. Po lewej stronie stał regał z ciemnego drewna. Był pełen starych książek. Obok niego znajdowała się wysoka szafa ze szklanymi drzwiami zapełniona buteleczkami i fiolkami różnego kształtu i wielkości. Podeszłam bliżej. Znajdowały się w nich kolorowe mikstury. Buteleczki były podpisane.  Niestety, po łacinie, więc nic nie mogła zrozumieć. Ale jeden napis odczytałam: "Velain". Moje imię. Skąd się tam wzięło? Zresztą, to nieistotne. Odwróciłam się. Po drugiej stronie pokoju stała niewielka kanapa, fotel w perskie wzory i kominek. Pomiędzy nimi natomiast stał okrągły, dębowy stolik. Po chwili staruszka postawiła na nim tacę z dzbankiem, filiżankami i herbatnikami. Usiadłyśmy. 
-Więc, Velain - zaczęła staruszka - wszystkiego najlepszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz