Powoli się roztapiam, niknę, odpływam. Próbuję koniuszkami zsiniałych palców złapać skrawek ziemi, ale nie pozwalasz mi na to. Bezczelnie spychasz mnie w otchłań, mieszasz mnie z piekielnymi odpadami. Uświadamiasz mi, że tak naprawdę nie jestem do niczego potrzebna. Użalam się nad sobą? Może. Mimo to nie mogę znieść myśli, że poprawa szybko nie nadejdzie, będzie tylko ciemniej, zimniej i samotniej. Może i bawię się w słowotwórcę, trudno. Mieszkam teraz tutaj, w mojej bezdennej dziurze biernego wegetowania. Nie pomagasz, wcale. Z oddali tylko słyszę twój odbijający się echem złowieszczy śmiech, słyszę, jak świętujesz swoją wygraną. Z dnia na dzień staję się coraz mniejsza, chudsza. Stopniowo mnie gumkujesz. Satysfakcjonyje cię to? Powoli ubywa jednego człowieka. O to ci chodzi? Może chwilowo wygrywasz, ale nigdy nie wyrzucisz ze mnie jednej myśli: nie poddam się. To nie jest kraniec moich możliwości. Może i często ponoszę porażki, albo tylko tak mi się wydaje. Może i zabijasz we mnie radość. Może i moczysz moimi łzami rękaw męskiej bluzy, ale jesteś w tym sama. Ja mam wsparcie, a to znaczy, że nigdy nie wygrasz. Pamiętaj, że zawsze ty<<<<ja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz